poniedziałek, 7 stycznia 2013

0x07 - Cyb3rpUnk 0.2

- Marlena, jak dobrze Cię znów widzieć - wyrzekł rozradowany, acz nieprzyjemny koleś. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak poczciwy mechanik. Silny, duży, dobrze zbudowany mężczyzna o raczej szpetnej twarzy uśmiechał się właśnie do podjeżdżającej na motorze dziewczyny. Ta nic nie odpowiedziała, zsiadła z motocykla, twardo stając na ziemi, ustawiła butem stópkę by sprzęt nie upadł. Zdjęła kask, gogle ściągnęła na szyję. Miała długie, proste włosy, była brunetką, niebrzydką. Powitała mechanika zdawkowym spojrzeniem i obojętnym wyrazem twarzy, ruszyła prosto do warsztatu.
- Marlena? - powtórzył spokojnie, zatrzymując ją wpół drogi swoim potężnym ramieniem. - Kochana, może tak trochę...
Nie lubiła tego. Lubiła załatwiać swoje sprawy i znikać. Nie lubiła grać, panoszyć się, a nawet pokazywać publicznie. Zwróciła wzrok w jego stronę i odepchnęła ramię, poszła dalej, już bez zbędnych słów atakujących jej uszy.
- Gringo! - przerwał groteskową scenę drugi motocyklista. - Adamie, przyjacielu! Żebyś tylko widział jak to załatwiliśmy. Wiesz, najpierw trochę rozgrzewki na ulicach miasta... mała ściganka z policją, kilka rozbitych wozów, a potem...
Gadatliwy towarzysz faktycznie był dobrym kumplem mechanika, choć trochę wkurzającym; cóż taki charakter.
- Lou, gawędziarzu... - niemrawo odparł Adam.
- ...potem wpadliśmy na tę przystań i jak w jakimś filmie... - przerwał. - Coś się stało? Adam, mój amigos jest zmartwiony - zagraniczny akcent brał górę. - Rozumiem, nic nie mów - spoważniał. - Idziemy do środka, pokażemy naszej suce pełne miłości serca jak na dłoni...

*

Marlena zadowolona z siebie rzuciła się na kanapę w warsztacie. Szeroko rozłożyła ręce i głęboko odetchnęła. Takie życie właśnie kocha, wolne, pełne przemocy i brudne.
- Cześć, Rick.
- Cze-cze-cze cześć M - wyjąkał chuderlawy chłopak. - C-c-c co słychać? Wiesz, mo... motory.
Rick z całej tej zgrai był jej ulubieńcem. A pieprzyć to, mówiła - był jej ulubieńcem tak czy owak. Rick, Ricky Reach, Richard Niesamowity był jej osobistym mechanikiem, a swojego motoru nie oddałaby nikomu innemu. Chłopak świetnie rozumiał, co czuła do maszyny i czego od niej wymaga, a on potrafił te wymagania spełnić. Zresztą sama zupełnie nie miała pojęcia o całej tej technice i była wręcz od Rickiego uzależniona, a on był taki niewinny.
- Marlena! - rzucił już trochę podenerwowany Adam.
- Ah, tak - odparła frywolnie. - Masz tutaj swój klucz. - Wyjęła go z kieszeni kurtki i rzuciła niedbale w jego stronę, złapał.
- Marlena...
- Marlena, Marlena! - nagle zrobiła się gadatliwa. - Pani M, proszę, błagam, zrób, załatw... co tak skomlesz Adamie! - Widać była grymaśna.
- Ma... posłuchaj, proszę Cię o trochę powagi. Odpowiedzialności, rozumiesz...
- Nic nie rozumiem! Nie muszę, wiesz... - zaczęła bawić się nożem sprężynowym - i dobrze mi z tym. Jestem wolna, wolna jak mewa, mogę lecieć...
- Zrozum, proszę.
- O nic mnie nie proś. - Wbiła nóż w blat stołu. - Będę chciała, załatwię coś dla Ciebie, taka przysługa, ale nie myśl, że współpracujemy. Ja zawsze działam w pojedynkę.
- Co za dziewczyna! - głośno, entuzjastycznie podkreślił Lou. - Co za charakterek! To właśnie lubię, zdecydowane kobiety i te pierwsze zmarszki w złości.
Pozostała trójka lekko z niedowierzaniem wbiła wzrok w poczciwego lowelasa Louisa. Co za typ.

*

Kilka godzin później. Młoda dziewczyna o nieskazitelnym ciele stała pod prysznicem. W uszach miała słuchawki dokanałowe z dobrą rockową muzyką lat '70. Nie słyszała jak dzwonił jej telefon. Wyświetlacz zgasł, ukrywając nieodebrane połączenie od Lou.

*

- Cholera, Marlena odbierz!
Nie odebrała. Nie dowiedziała się, że jej niedoszła miłość właśnie umiera w warsztacie, w miejscu, z którym związał się na całe życie i już nic więcej do niej nie powie, nie zezłości się, a ona nie wyprowadzi go z równowagi.
- Ricky! - wołał Lou. - Zabierz chłopcze nasze zabawki i zwijamy się stąd zanim gliny wywęszą sprawę. Narazie wystarczy nam kłopotów. Gdyby wiedzieli... - ucichł.
Zaradny Ricky, choć nie mógł wyjść z podziwu jak urządzili Adama, szybko spakował rzeczy w sportową torbę i razem z Lou odjechali w pośpiechu.
- Powiedz, szczęściarzu, jak Ci się udało ujść z życiem? - pytał podniecony.
- Schowałem się.
- Schowałeś się? Tak po prostu?
- Znam skrytki - uczciwie odpowiedział.
- Heh, szkoda że Adam nie znał.

*

Duże martwe ciało z wystającym kluczem nasadowym leżało na połamanym stole, rozgarbiasz w warsztacie był większy niż zwykle, metalową roletę szpecił napis nabazgrany spray'em: "To miasto jest nasze, Y". Igrek jak Yakuza. Można powiedzieć prywatne porachunki, do których policja nie zwykła się wcinać. Raport jednak zdać musieli.
Dwie nieciekawe sprawy w odstępie dwóch dni, statystyki im leciały mocno w dół. Cóż, zasady zasadami, w ruch poszła machina procedur. Zabezpieczono teren, rozciągnięto żółto-czarną wstęgę, przepytano sąsiadujące garaże, ale jak zwykle nikt nic nie wiedział. Ponoć warsztat zamknięty był już od ponad dwóch miesięcy, przesłuchiwani zarzekali się na słowo, na życie matki i Boga, ale kto by im tam wierzył. Wystarczyło spojrzeć, żeby zobaczyć, że warsztat działał w najlepsze... zresztą mało tu takich? Gangi w końcu wysprzątają się same, po co komplikować sytuację. Chłopaki zbiorą dowody, zrobi się trochę zdjęć, napisze co nieco. Pieczątka i zamknięte.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz