Magazyn załadunkowy, a w nim mrowie pracy. Tanki przewożące skrzynki, mechy kontrolujące ruch, kutry wodne napływające pod zadaszenie. Miejski port to istny chaos, działający jednak w jakiś sobie tylko znany sposób. Współpraca maszyn, ludzi, sztucznej inteligencji, kontrolerów tras. Bazy danych, mapy, sensory - płynność i perfekcja. Praca wrze i wydaje się nie mieć końca. Gdzieniegdzie i to od czasu do czasu przechadza się prawie nikomu nieznany sponsor lub producent dopatrujący swojej własności.
- A ten?
Dwóch gości z wysokości obserwujący jegomościa lekko sobie rozmawiają... a i chwila na hazard się znalazła!
- Człowiek. - Odpowiada mu ten o mądrzejszym wyrazie twarzy.
- Kurcze, skąd wiesz? - Pyta, wyciągając jednocześnie z kieszeni ostatniego papierosa. Zamierzał go spalić na fajrancie, a przyszło mu go oddać, ot tak. Chociaż zdrowszy będzie.
- Spójrz z lewej - spokojnie tłumaczy - mokra koszula od potu.
Drugi z uznaniem kiwa głową.
- Dawaj fajkę! - Wyszarpuje mu ją z dłoni, i to z takim impetem, że tamtem zachwiał się i omal, co nie spadł.
Z dołu nie było ich ani widać, ani słychać. Szycha z ochroną poszli dalej.
Wtem zza zakrętu, zupełnie znienacka, gdzieś od strony szeregu kontenerów wyjechali dwaj motocykliści. Szaleńcy jeżdżący dla śmierci, widać było od razu; zresztą to też mieli wypisane na skórzanych kurtkach, na twarzach za to, że to prawdziwie niedobre chłopaki. Jadąc szybko przewracali beczki, potrącali ludzi i niczego nieświadome roboty, bawili się dobrze, ale mieli sprawę do załatwienia. Przerażony i wiadomo, nie tak niewinny ważniak w garniturze załączął uciekać na oślep byle przed siebie. Zły wybór. Błysk w oku, promień światła odbijający się w goglach, dłoń pewnie dokręcająca manetkę gazu do oporu, głośniejszy warkot silnika i tłumik, dym i palona guma za rozkręconym kołem. Pseudoochrona nie mogła nic poradzić, dostali po kopniaku i wyciągnęli się jak dłudzy, już nawet nie wstali. Motocykliści dopadli szychę, łapiąc go każdy ze swojej strony pod ramię w kilka sekund. Nie marnowali czasu na czce pogaduszki, nie zwolnili nawet tempa, trzymając delikwenta w powietrzu dalej przemierzali długą drogę wzdłuż przystani. W tle statki i łodzie na rozległej wodzie, tutaj pot i strach zalewający bogacza i uśmiechem tryskający bandyci.
- Dawaj! - rzucił jeden krótko.
- Ale ni...
Nim jednak zdążył dokończyć chłopcy postanowili przeszurać trochę gagadka po betonowych płytach. I, hop, znów w górę.
- No?
- Wewnętrzna kieszeń - wymamrotał i jakby opadł ze wszelkich sił.
Motocyklista po lewej wciągnął go na tylne siedzenie i z na wpół żywego przystrojonego cielska wyjął digiklucz.
- Masz? - krzyknął ten po prawej.
- Mam.
- Co z nim robimy?
- Z nim? - zastanowił się i zaraz wpadł na prosty pomysł. Wyszczerzył zęby i jednym ruchem zepchnął bezwładne ciało z motoru. Nim przeturlało się ono kilkukrotnie po twardej powierzchni, Szaleńcy Śmierci odjechali w siną dal, w stronę ostrego słońca.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz