niedziela, 15 maja 2011

0x02 - sU!c1d3Tv

- Znudzony jestem i zmęczony. - Powiedział i się zabił, powiesił. Stało się to dwa dni temu w godzinach popołudniowych, jakąś godzinę po skróconych piątkowych zajęciach w tutejszym liceum.
Chłopak miał 18 lat, był zdrowy, czekało go długie życie po dziadku, chłopak pojętny w nowinkach świata, szczególnie technologicznych, w szkole nie miał żadnych problemów, co prawda nie zdobywał wyłącznie szóstek, ale średni wynik ocen powyżej 4 zasługiwał już na pochwałę. Był wysportowany, codziennie jeździł na rowerze, we weekendy pływał, a ostatnio rekreacyjnie zaczął jeździć konno. Nigdy go nie pchało do motorów czy samochodów, o lotach samolotowych nawet nie myślał. Nie był wybuchowy, zachowywał się nader przyjaźnie, często widywał ze znajomymi zarówno tymi z podwórka jak i szkolnych ławek.
Wszyscy byli w szoku. Rodzina, cała rodzina, matka z ojcem równie bardzo lamentowali, jego młodsza siostra niedowierzała w to, co się stało, nie potrafiła nawet do sytuacji się odnieść, znajomi z klasy i szkoły także nie mieli wiele do powiedzenia. Zaskoczenie uciszyło każdego.
Taki stan trwał przeszło tydzień. Postanowiono w końcu, po namowach babci, aby pomimo dotkliwej rany nie bandażować jej jeszcze, a postarać się jakos zaleczyć. Wezwano policję. Tak, koroner był na miejscu już wcześniej, w dzień domniemanego samobójstwa, aczkolwiek sprawę zamknął dość szybko. Rutynowa procedura, kilka zdjęć, notatki, zabezpieczenie pokoju i konfiskata (do analiz) trzech czy czterech najczęściej używanych przedmiotów martwego osiemnastolatka. Tym razem poproszono odpowiednie biuro o dokładniejsze zbadanie sprawy.

*

W mieszkaniu, jakich wiele w okolicy, panowało zamieszanie. Około dziesiątka ludzi na typowym metrażu sięgającym góra 56m^2 to zdecydowanie za dużo. Była rodzina próbująca zachowywać się zwyczajnie, milczeli jedząc obiad, wkoło nich z przeróżnym sprzętem przemieszczali się specjaliści z dochodzeniówki. Flesz raz na jakiś czas błyskał nieprzyjemnie jakby obecność panoszących się w buciorach obcych ludzi beszczeszcących pokój ich syna był niewystarczający. Z trudem przełykali kolejne kęsy, coraz mniej wierząc w zasadność babcinego pomysłu. Na dodatek kierownik całej grupy coraz śmielej wypytywał rozedrganą w żalu matkę.
- Obiecuję, jeszcze raz podejdzie a wbiję mu ten widelec... - bezsilnie klnęła w powietrze. Długo nie musiała czekać. - Dosyć! - wybuchnęła. - Proszę wyjść! Wszyscy! Zabrać ten sprzęt, ten aparat! Już niczego nie ruszać...
Ostatnie słowa ledwo wyszły jej z zaciśniętego gardła. Twarz zalały łzy, nie była w stanie wytrzymać ani minuty dłużej. Opadła na kolana i rozpłakała się zupełnie, dłonie jej drżały, ciało było bezwładne. Mąż ułożył ją na kanapie w salonie, zaraz zasnęła, jakby chciała przyśnić sobie syna, jeszcze raz go zobaczyć. Nikt jednak nie może cofnąć czasu.

*

- Dobrze, przyjedźcie. Przepraszam za ostatni wybuch... byłam...
- Rozumiem, była pani...
Nie powiedzieli sobie wiele więcej. Matka nieco spokojniejsza w stosunku do zeszłego tygodnia wydawała się sprostać trudnemu obowiązkowi odpowiedzi na przeróżne, nawet te najbardziej absurdalne pytania na temat swojego syna. Wszak musiała o nim powiedzieć jak najwięcej. W tej materii niestety ani ojciec ani ich córka nie byli zupełnie pomocni. Widać było, że ze stratą radzą sobie nieporównywalnie gorzej. Ojciec zresztą w tajemnicy przed wszystkimi wybrał się na sesję z psychologiem (czuł że to może zostać źle odebrane, a najzwyklej w świecie musiał komuś wylać swoje smutki, nie mógł przecież zrobić tego rodzinie, tylko pogłębiłby ich rozpacz).

*

Nazajutrz z samego rana grupa tak nagle wcześniej wypędzona z domu, dziś została przywitana gorącą kawą i kakaem. Już na spokojnie mogli zabrać się do swoich zajęć.
Koroner tym razem działał bardziej z wyczuciem, przede wszystkim w stosunku do rodziny, uważał na słowa i gesty, nawet wszelkie do tej pory machinalne zadania wykonywał jakby staranniej, z namaszczeniem. Maniery mówienia na głos jednak nie zahamował w sobie. Choć być może robił to celowo jako, że nie czuł się swojo w bezpośredniej rozmowie z kobietą, której dziecko odebrało sobie życie.
- W pokoju jest czysto, ubrania poukładane, biurko niemalże puste - mówił, bał się trochę zadawać pytania - tylko kubek herbaty i mysz komputerowa.
- Tak - podjęła matka - nigdy nie musiałam zajmować się synkiem. Zawsze potrafił zadbać o porządek. Zmywał, wynosił śmieci, nierzadko gdy tylko czegoś potrzebował potrafił nawet wyprać sobie ręcznie jakąś koszulę czy też spodnie, prasował...
- Chłopaki sfotografujcie blat biurka uwzględniając przedmioty i kurz. Wiecie jak, najpierw zdjęcie poglądowe potem z odciskami palców i zbliżenia - przerwał. - Czy mogę rozejrzeć się po szufladach?
- Ależ proszę. - Nie myślała zabronić, ale wyszła z pokoju. - Jeśli czegoś sobie panowie życzą, będę w kuchni.
W skład ekipy wchodzili koroner, policjant najwyższy stopniem, przy okazji najstarszy wiekiem i doświadczeniem; fotograf - chłopak dobijający trzydziestki, który widział już wiele, więc nawet widok ciepłego jeszcze wisielca nie zrobił na nim większego wrażenia; prócz nich tzw. "chemicy", dwóch specjalistów od wynajdowywania śladów niewidocznych gołym okiem - w gruncie rzeczy nieprzyjemna robota wymagająca ciągłego niańczenia reszty grupy, aby nie zacierali śladów. Do tego jeden zwykły policjant z przydziału jako aspirant, którego zadaniem było jak najmniej przeszkadzać a jak najwięcej się nauczyć. W zależności od sprawy dołączali jeszcze psycholog, balistyczni, lekarz medycyny i kryminalni. Tutaj zbędni.
- I co? Co o tym sądzicie?
- Typowe. Miał jakieś problemy ze sobą...
- Ty mi tutaj psychologa nie graj!
- Sory, sory.
- To mogło być wymuszenie. Co prawda narkotyków jeszcze nie znaleźliśmy, ale mógł się zabić za długi. Niewypłacalność.
- Za młody, za porządny.
- Tak, wręcz obsesyjnie porządny, czyścioszek. Jak długo tu jesteśmy nie znalazłem grama kurzu ni okruszka chleba.
- Nie sądzę, wydaje się, że nie miał takich rzeczy w głowie.
- Prawie nigdy się nie wydaje.
- Też racja.
Zabrali się za przeszukiwanie szuflad, półek i szafy. Niejako dostali przyzwolenie na przewalenie całego pokoju i jego zawartości to starali się nie robić niepotrzebnego bałaganu. To tak jakby niezwykle szybkim mikserem mieszać komuś w głowie, a oni doskonale rozumieli tę tragedię.
Na przetrzepanie dosłownie każdej kieszeni poświęcili kilka ładnych godzin, ale bezowocnie. Niczego podejrzanego nie znaleźli. W zasadzie to ten pokój wygląda jakby tu nikt do tej pory nie mieszkał, nikt w nim nie przebywał. Tylko ten kubek i lekko wytarta podkładka pod mysz.
- Nie ma narkotyków, nie ma broni, nawet noża...
- Nawet playboya nie ma!
- No nie ma. Tylko ten rower przybrudzony, podobno codziennie na nim jeździł z domu do szkoły i z powrotem. Książki na półce trochę krzywo ułożone i notatki wylatują spomiędzy stron. Nie wiem, co o tym myśleć.
- Nic. Szefie, nic tu nie znajdziemy. Powinniśmy zamknąć sprawę jak zrobili to poprzednio, bo tu faktycznie nie ma czego szukać. Sam wszystko widziałeś, widziałeś rodzinę, czytałeś poprzedni raport.
- Właśnie, nic tu nie znajdziemy...
- No to się zmywamy.
- Nie, nie! Tu nic nie znajdziemy, ale jest jeszcze kilka innych miejsc. Możecie pakować sprzęt.
Chciał bardzo, chciał przepytać całą rodzinę o najdrobniejsze szczegóły, ale jednocześnie bał się tych narkotycznych sugestii i podobnego chłamu, chciał tego uniknąć, nie był w stanie tej kobiecie tak oczerniać jej syna, zważywszy że sama poprosiła o to dochodzenie.
Przed wyjściem poprosił tylko o kilka numerów telefonów - do szkoły, do znajomych - zebrał także adresy. Powiedział, że przez kilka dni się tutaj nie pokażą, że w razie czegoś, gdyby cokolwiek nawet zupełnie nieistotnego jej się przypomniało, że może dzwonić o każdej porze. Tak powiedział, spokojnie bez zbędnych ekscesów.

*

W szkolnym sekretariacie nie dowiedział się zupełnie nic nowego. Znów powielanie wiadomych już informacji. Metryczkę przejrzał od góry do dołu kilkukrotnie. Wzorowy uczeń jeśli chodzi o zachowanie, ale jak to bywa raczej z przypadku niźli faktycznej nieskazitelności (w końcu coś każdy musiał w szkolnych murach odwalić). Oceny dobre, nic szczególnego, trochę powyżej i tak nie niskiej średniej klasowej.
Prawdę mówiąc pokój nauczycielski chciał ominąć, nie lubił tu chodzić za młody i teraz też miał wątpliwości. Praca jest praca, pomyślał i wszedł.
Przytrzymali go tam w zasadzie aż do fajrantu, a znów niczego się nie dowiedział. Momentami sam czuł się przepytywany przez kolejnych nauczycieli. Usłyszał różne pochlebstwa na temat chłopaka, dokładnie poznał co ciekawsze przygody związane z życiem szkolnym i jego, zobaczył kilka uronionych łez. Smutne twarze, zamyślone oczy, milczące usta.
W liceum miał jeszcze jedno miejsce do odwiedzenia - klasę chłopaka. Poprosił uprzednio wychowawcę o poświęcenie godziny lekcyjnej, ten mu odstąpił 'język polski', wiedząc że w ten sposób będą bardziej rozmowni niż na wychowawczej, którą i tak traktują jako ich czas wolny.
Miał doświadczenie. Do klasy wszedł jako ostatni, razem z nauczycielem, który go zapoznał z licealistami. Sam też przedstawił się nieco obszerniej. W planie miał niewiele mówić, był nastawiony na wysłuchanie rówieśników chłopaka, ale przede wszystkim poszukiwał osób, z którymi już w mniejszym gronie będzie mógł przeprowadzić jakąś poważniejszą rozmowę.
- Po coś żeś przyszedł! Nie gadamy z psami!
W klasie jak to w klasie. Od razu widać, kto jest największym prowokatorem, za kim pójdzie najwięcej osób, kto z kolei stoi na uboczu, nic nigdy nie mówiąc, kto za to jest wygadany, kogo samobósjtwo dotknęło najbardziej, kto jest najwrażliwszy i kogo najzwyklej dziś w szkole nie ma. Tu już nie było miejsca na pozy i udawanie. Każdy z tych chłopaków i każda z tych dziewczyn siedzieli przed nim zupełnie goli, bez masek, bez kreaowanego tak namiętnie imidżu.
- Nie tym tonem do gościa! W dodatku władzy, człowieka dbającego o między innymi twój interes!
- Haha, mój interes niech zostawi w spokoju, pedał!
- Zaraz Cię zabiorę do...!
- Spokojnie - skierował słowa do nauczyciela - może wyjdziemy na sekundę. - Wyszli z sali.
- Rozumie pan, proszę trzymać się na wodzy. Te dzieciaki są młode, nie są w stanie poradzić sobie z tą stratą, zresztą nawet dorośli, nauczyciele, którzy uczili tego chłopaka są na skraju załamania! Mało, nawet ja, który mam takie doświadczenie... no cóż nie łatwo mi przychodzi dochodzenie tej sprawy. Nie jesteśmy w stanie opanować swoich emocji, a co dopiero tej trzydziestki za drzwiami. W takich chwilach każdy radzi sobie jak tylko może, ale sam. Po prostu tak trzeba. - Skończył, wychowawca klasy, trochę odarty z tytułu nie wiedział co począć, spóścił nieco głowę. Koroner otworzył mu drzwi do sali. Weszli.
W klasie rozbrzmiała dość kłótliwa rozmowa na wiadomy temat. Chyba właśnie każdy postanowił wyrzucić z siebie nieco napięcia. Sytuacja było do tego idealna.
- Nie mów tak o nim! Nie mów o nim więcej!
- A co Ty wiesz!? Psychol i tyle! To nawet nasz emo, Bartuś, czy gej Piotrek i jego chłopak, nie zrobiliby tego, haha!
- Milcz - dziewczyna popadła w płacz.
- Właśnie, milcz! Jak możesz, nie żal Ci? Może to samo byś mówił o Agacie?!
- Od Agaty precz!
- Co, słaby punkt?! Nie odzywa się?
- Twarz rudzielcu! Boooo!
- Bo co? Dobrze wiesz, kogo kochała bardziej!
- Oż Tyyy! - I wypadł z ławki rzucając się jak zwierzę. Sparaliżowany w pierwszej chwili nauczyciel dopiero teraz próbował podjąć jakieś kroki. Powstrzymał go jednak zaraz koroner.
- Ale zaraz się pozabijają!
- Co najwyżej nosy rozbiją. Nic im nie będzie.
I faktycznie, nie zdążyli dobrze namyślić się nad sytuacją, a mocno sapiący koledzy siedzieli już na podłodze pośród plecaków i poprzewracanych ławek i krzeseł rycząc jak baby.
Reszta lekcji przebiegła w spokojniejszych warunkach, klasa była nad wymiar rozmowna, zważyszy nawet tematu. Koroner niczego nie notował, specjalnie nie zadawał pytań, na nikim się nie skupiał. Udało mu się osiągnąć ten poziom akceptacji, w którym po prostu nie zwracano na niego większej uwagi, ale też nie ignorowano.
Z tych dość rwanych rozmów nic jednak ponad ogólny rysopis samobójcy nie można było odczytać. Wszystkie wypowiedzi zdawały się potwierdzać nabyte do tej pory informacje o chłopcu.

*

Na spotkanie umówił się w godzinach wieczornych tak by spotkać w domu nieobecną ostatnio w szkole Agatę i co oczywiste, choć na nich mu mniej zależało, jej rodziców. Powoli kwitło mu w głowie, że to może być szekspirowski dramat zakochanych, aczkolwiek z racji doświadczenia szybko odpędzał takie poglądy daleko w kąt. Nie chciał po prostu samemu się uprzedzać do najłatwiejszych rozwiązań i mamić sobie nimi potem umysłu.
W domu zawitał omalże punktualnie. Taki miał nieprzyjemny nawyk, że się spóźniał. Te 5 minut jednak wystarczyło by domownicy trochę się zdenerowali, ale i ochłonęli.
Starał się być grzeczny, neutralny, ale pomimo najlepszych chęci i starań, rodzice dziewczyny siedzieli jak na szpilkach. Chciał szyderczo rzucić, że to nie wywiadówka... że tu sprawa jest poważna! Inna kwestia, że Agata miała trochę problemów z nauką, a sami rodzice nie błyszczeli inteligencją.
Postanowił ich spławić. Może było to niegrzeczne podejście, ale liczył się takt, wyczucie. Zadał kilka rutynowych pytań, rozluźnił im nieco języki, odprężyli się. Dość enigmatycznym spojrzeniem i westchnieniami przy zapisywaniu zupełnie nic nieznaczących dla niego odpowiedzi dał im pożywkę dla ich umysłów. Macie, rozwiązujcie zagadkę, myślał! A oni faktycznie, co widać było po ich zmartwionych spojrzeniach i zmarszconych czołach, że próbują w tych bezcelowych pytaniach odnaleźć jakąś prawidłowość, jakąś przyświecającą pytającemu ideę.
- No, to może teraz poszedłbym przywitać się z Agatą - zaproponował. - Jest w pokoju prawda?
- Tak, oczywiście. Proszę tędy.
- Dziękuję, trafię samemu. To tam prawda?
- Tak, tam.
Zapukał do pokoju, dziewczyna pozwoliła wejść.
- Cześć, mam nadzieję, że rodzice mówili Ci, że przyjdę?
- Tak, mówili. Jestem Agata.
- A ja Robert. Słuchaj, byłem już u twoich znajomych, rozmawialiśmy trochę, nic zobowiązującego. Wiesz, jeśli nie chcesz mnie tu to zaraz sobie pójdę.
- Nie nie, niech pan zostanie.
- Dobrze. Rozmawiałaś może od wtedy już z kimś? Z kimś z klasy?
- Nie, nie rozmawiałam.
- Rozumiem. Wiesz, że Ci wierzę, myślę też, że wprawiam Cię w zakłopotanie...
- Nie, ani trochę. Po prostu...
- No cóż, szczerze mówiąc, sam jestem lekko zdenerwowany. Wiesz, że mija drugi tydzień od kiedy nie ma Cię w szkole?
- Tak.
- Rozumiem, że nie możesz z tym nic zrobić. - Jej oczy się zmieszały. Widać że nie potrafi sobie poradzić z tym co się stało, ale to przecież zrozumiałe.
Chwilę milczeli. Koronerowi już też brakowało słów, nie wiedział jak ugryźć temat, jak trafić do dziewczyny.
- Czytasz? Widzę, że na półce masz coś z angielskiej klasyki.
Spojrzała się w kierunku półki, jednak nie zawiesiła na niej wzroku.
- Nie, mało czytam. Nawet lektury nie zawsze.
Postanowił zaryzykować, nie miał już w zanadrzu żadnych kart, postanowił więc postawić na intuicję.
- Kochałaś go?
Zaraz poderwała głowę i równie szybko schowała ją pod włosami. Zęby zaczęły zgrzytać.
- Tak, kochałam. - To 'kochałam' wydusiła z trudem, jakby przebijała jakąś długo pielęgnowaną bańkę marzeń.
- Rozmawiałaś z nim ostatnio? No wiesz, przed...
- Nie, nic... - zaciskała oczy w płaczu.
Wstała z łóżka, na którym siedzieli od początku spotkania. Podeszła do biurka i sięgnęła swój telefon komórkowy. Ścisnęła go w ręce, wyglądało to jakby trzymała jego serce, jakby przynajmniej w myślach łapała go za dłoń. Wróciła na łóżko i usiadła.
Ciągle ją obserwował, wpadł w taki stan, że dawno zapomniał kim jest i po co przyszedł. Dziewczyna tak na niego wpłynęła, że sam mógłby teraz jak na zawołanie się rozpłakać.
Przełączyła coś w telefonie i podała aparat.
- Środkowy - wymamrotała.
Spojrzał na nią i włączył 'play'.
Przez pierwsze sekundy filmu nie miał pojęcia z czym ma do czynienia. Oderwał jeszcze na chwilę wzrok od ekranu, by dostrzec, że dziewczyna już zupełnie otwarcie ryczy w rękaw bluzy.
Na filmie widniała data samobójstwa, nawet przypuszczalna godzina się zgadzała. Trwał on nie dłużej jak 2 minuty.
Dwie przeklęte, chore minuty!
Nagranie pochodzi z mieszkania chłopaka, zostało zarejestrowane kamerą internetową i wysłane automatycznie.
Na filmie dokładnie widać jak chłopak przygotowuje całą sytuację. Jest podekscytowany i uśmiechnięty. Wpisuje coś w komputerze, ustawia kamerkę, trochę bez sensu kręci się po pokoju, opowiadając jaką ma myśl, jaki świetny pomysł przyszedł mu do głowy. Przygotowuje miejsce zbrodni. Zbrodni na niewinnym niczemu chłopakowi. Chce popełnić samobójstwo i wyemitować wszystko w SuicideTV, a to jest odcinek pilotażowy.
Mówi jeszcze, że ma nadzieję, że się spodoba.
Potem się wiesza. Przychodzi ze stołeczkiem, stawia go, wchodzi. Kamera nagrywa wyłącznie jego nogi, od podłogi po uda. Słychać wiązanie sznura i jego zaciskanie. Stoliczek się przewraca, wierzga nogami, okropnie przy tym chrobocząc. Dławi się. Trwa to może z 30-35 sekund. Aż przestaje, zapada cisza i tylko te nogi bujające się po małej elipsie. I koniec, czarny obraz.

*

Z matką chłopca umówił się kilka dni później. Liczył jeszcze na to, że film został spreparowany, że to tylko taki chory żart, a sam gdzieś wybył, bo nie mógł już usiedzieć w mieście. Łudził się, ale dobrze wiedział jak było.
Do mieszkania tym razem zapukał punktualnie. Już od wejścia mówił, że długo nie zostanie toteż podarował sobie kawkę i grzecznościowe zwroty.
- Pani syn popełnił samobójstwo.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Wyglądała jakby oczekiwała, że zaraz dopowie 'żartowałem'. Wiedziała, że tak się nie stanie.
- Wiem też, co się stało. To nie jest ciekawa historia. - Powiedział to z miną tak kamienną, tak bladą i wytartą z jakichkolwiek złudzeń, że uwierzyła mu od razu. - Na pani życzenie zobowiązany jestem dostarczyć wszelkie zebrane materiały...
- Proszę tego nie robić. Mój syn miał 18 lat, kiedy umarł - kiedy popełnił samobójstwo - był dobrym chłopcem... dobrze rokującym... moim synem. I takim chcę go pamiętać.

*

O historii nikt się nie dowiedział. Nie mówiono o tym w telewizji, nie nagłośniono w żaden sposób, nie było ani jednej kopii nagrania, w szkole ludzie o tym milczeli, w sieci też było głucho. Pozostało tylko tych kilka osób, które dokładnie wiedziały, co się wydarzyło. Nie chciały jednak o tym mówić, ani z sobą, ani z innymi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz