wtorek, 29 marca 2011

Pięć

Promienie słońca zdradziecko odbijały się od śniegu tak, że Pan Zielony Stoliczek musiał zmrużyć powieki by świat będący bolesną dla oczu plamą bieli nabrał jakichkolwiek konturów. Podwórze za domem było całkowicie zasypane, wiatr już ucichł, a jedynym słyszalnym dźwiękiem był śnieg wesoło trzeszczący pod butami. Pan Zielony Stoliczek bezskutecznie szukał wzrokiem Wilczykota. Nieznalawszy go, podniósł wyżej kołnierz płaszcza i pomaszerował w kierunku pobliskiej łąki. Gdy tam dotarł na miejsce ujrzał pole bitwy. Białe wojska Hanibala toczyły batalię z równie białymi wojskami rzymskimi nad rzeką Ticinius, a przynajmniej tak się mu wydawało. Pan Zielony Stoliczek spostrzegł Wilczykota lepiącego już czterdziestego dziewiątego leśnego słonia afrykańskiego. Czyli został mu już tylko jeden słoń afrykański i armia będzie ukończona. Pan Zielony Stoliczek nie wiedział dlaczego jego pupil uparł się lepić to wszystko w skali jeden do jednego, ale zastanawiało go, skąd Wilczykot wziął cały ten śnieg. Wzruszył ramionami i ruszył w kierunku domu.

Zawiasy wydały z siebie dźwięk wzbudzający strach nawet w sercach potępionych bestii piekielnych, ledwo utrzymując ciężar masywnych dębowych drzwi wejściowych. Pan Zielony Stoliczek nie był zwolennikiem takich banałów. Jednakże drzwi doskonale wypełniały swoją role. Nieliczne osoby odwiedzające Pana Zielonego Stoliczka w jego oazie emerytalnego spokoju słysząc pisk zawiasów otrzymywały prosty przekaz „Twoja obecność w tym domu jest tolerowana...do czasu”.

Po przestąpieniu progu Pan Zielony Stoliczek został przywitany powiewem ciepłego powietrza niosącego zapach przed chwilką zaparzonej herbaty. Skierował się do wielkiej szafy stojącej w rogu salonu. Szafa była wielka i stara. Wykonana z jakiegoś niezidentyfikowanego drewna, tak długo doświadczanego przez czas, że stało się całkowicie czarne. Podstawę i szczyt zdobiły nieokreślone ornamenty. Rzemieślnik – artysta musiał spędzić najwięcej czasu i sił na ozdobieniu drzwi. Drzeworyt umieszczony na nich przedstawiał jakąś zamierzchłą bitwę. Tu przewracał się koń, tam okuty w zbroje rycerz przebijał mieczem wielkości rosłego mężczyzny trzech chłopów naraz, jeszcze indziej jakiś król mężnie oddalony od niebezpieczeństw bitwy charyzmatycznym ruchem ręki wskazywał swoim rycerzom w którą stronę mają atakować.

Pan Zielony Stoliczek stanął przed szafą i przyjrzał się dobrze bitwie. Mógłby przysiąc, że ta grupa halabardników jeszcze wczoraj była po innej stronie konfliktu, a dwójka z najemników podrzynała sobie gardła – natomiast dziś robią sobie pamiątkowe zdjęcie najnowszym aparatem cyfrowym. Pan Zielony Stoliczek uważał, że to przed czym stoi nie jest szafą, a jakimś dziwnym, bardzo leniwym stworzeniem, któremu czasami po prostu się nudzi. Podejrzewał także, że szafa jest bez dna, bądź jest przejściem do innego wymiaru. Nie zastanawiał się jednak nad tym faktem nigdy zbyt długo. Za długie, niepotrzebne przemyślenia nad nieważnymi aspektami rzeczywistości prowadzą do filozofii. A filozofia prowadzi do – w najlepszym przypadku – przeziębień*, - w najgorszym – do utraty życia**.

Pan Zielony Stoliczek uprzejmie zapukał w drzwi szafy. Po chwili uchyliły się one z donośnym piskiem***, a z nieprzeniknionego mroku wyłoniła się czaszka. Była doskonale wybielona przez czas. W lewym oczodole mały pajączek o imieniu Jerzy uplótł sobie pajęczynę. Czaszka była umocowana na tak samo białym szkielecie. Na żebrach, w równych rzędach, przymocowane były niezliczone ordery. Czaszka przemówiła spokojnym basowym głosem****:


    • W czym mogę ci pomóc młodzieńcze?

    • Dzień dobry hrabio. Chciałem podziękować za zaparzenie herbaty. Ten ziąb potrafi wejść w kości – odparł Pan Zielony Stoliczek.

    • Nie musisz mi tego dwa razy powtarzać. - szkielet hrabia odparł uśmiechając się***** - A teraz wracam do swojej lektury.

Kiedy drzwi do szafy zamknęły się Pan Zielony Stoliczek, skierował się w swojego kącika czytelniczego. Znajdowała się tam stojąca lampa z żółtym abażurem, nieduży stoliczek mieszczący dokładnie : książkę ( sztuk jeden), imbryczek (sztuk jeden), filiżanka (sztuk jeden) oraz mały talerzyk (sztuk jeden) z herbatnikami (sztuk – to zależy od humoru). No i jeszcze fotel.

W przeciwieństwie do większości przedmiotów w domu Pana Zielonego Stoliczka fotel był całkiem nowy. Pan Zielony Stoliczek nie przepadał za nowymi rzeczami i kupował je jedynie będąc przyparty do muru. Uważał, że przedmioty nowe nie posiadają jeszcze swojej specyficznej nieożywionej duszy, oraz niezbędnego zawodowego doświadczenia, w byciu, no... sobą, ale w sposób niezwykle efektywny i czasami efektowny.

Kilka tygodni temu jego stary fotel uległ małemu wypadkowi. To zupełnie inna historia, ale wypadało by napomknąć iż brały w niej udział dwie makrele, rozrusznik samochodowy, dwa skrzydła od boeinga 707, tablica korkowa oraz reprezentacja Harvardu w rugby. No i oczywiście Wilczykot. Tak czy inaczej, fotel nie nadawał się już do niczego i potrzeba było kupić nowy.

Dzień zakupu nie rozpoczął się dobrze dla Pana Zielonego Stoliczka. W nocy zaczął padać śnieg i choć okolica wyglądała przepięknie otulona białym puchem, to by dotrzeć do najbliższej ścieżki trzeba się solidnie napracować łopatą. Pan Zielony Stoliczek z ciężkim sercem zabrał się za odśnieżanie przejścia. Po trzydziestu minutach energicznego machania łopatą i 5 metrach odśnieżonej ścieżki miał już tego dość. Rozejrzał się na boki czy przypadkiem nie ma świadków. Złożył dłoń w czeski znak ognia.

Po kolejnych trzydziestu minutach zdołał ugasić wszystkie małe pożary. Ścieżka była wolna.

Pan Zielony Stoliczek nienawidził chodzić po sklepach w poszukiwaniu przedmiotu, o którym się jeszcze nic nie wiedziało. Wydawało się, że każdy sklep posiada dokładnie taki sam asortyment. A same meble przypominały mu raczej origami zrobione przez megalomana z marnym gustem do kolorów. Na pytanie obsługi gdzie znajdzie fotele, zawsze był kierowany do kilku siedzisk komputerowych zupełnie nie spełniających jego potrzeb. Bez entuzjazmu zwiedzał kolejne sklepy nie wynosząc z nich nic więcej ponad zdegustowanie. Na rogu jednego z kolejnego wielu takich samych sklepów Pana Zielonego Stoliczka przywitał Pan Jarek.

Pan Jarek nie był po protu sprzedawcą. On był TYM Sprzedawcą. Gdyby spryt, wygadanie oraz konsumpcjonizm i komercjalizm urządziły by sobie bardzo dziwną i metaforyczna orgię, to jej efektem były by dwie rzeczy: tak zwany Amerykański Sen oraz Pan Jarek. Pan Jarek urodził się czternastego kwietnia 1976 Anno Domini. Jego ojciec miał na imię Grzegorz, matka Anna. Wywodził się z niezbyt zamożnej rodziny zamieszkującej peryferia niewielkiego miasta. Pan Jarek powiedział swoje pierwsze słowo w wieku sześciu miesięcy. Brzmiało ono „cztery”******. Pan Jarek swojej pierwszej transakcji dokonał gdy miał osiemnaście miesięcy. Wymienił się ze swoim ojcem – dwa złączone klocki lego za czekoladową polewę z murzynka – klocki i tak odzyskał po chwili. W wieku 6 lat, w przedszkolu, zorganizował wolny rynek wymiany towarów ekskluzywnych*******. Od tego czasu kariera Pana Jarka zaczęła rozwijać w zastraszającym tempie. W czasach szkolnych należał on do każdej organizacji, która gdzieś w swoim statucie miała wzmiankę o zbieraniu funduszy przez sprzedaż dóbr. Gdy skończył techniku i świat stanął otworem jego talent został zauważony przez speców od marketingu. Zaproponowali mu ciepłą posadę konsultanta z dala od zwyczajnej gawiedzi, a suma którą miał zarabiać była fenomenalna, biorąc poprawkę na standardy tamtych czasów. Pan Jarek nie był jednak zadowolony. Nic tak go nie uszczęśliwiało jak własnoręczne umaglowanie klienta do zakupu. Czasami nawet sprzedawał ludziom to czego naprawdę potrzebowali. Pan Jarek nie był zbyt religijnym, ani moralnym człowiekiem. A potem, pewnego dnia spotkał Pana Zielonego Stoliczka.

Pan Zielony Stoliczek zatonął w potoku, nie – rzece, nie – w oceanie słów wylewających się ust Pana Jarka. Przez piętnaście minut spędzone w sklepie zdążył jedynie powiedzieć:


1)„Wątpię abyśmy zostali przyjaciółmi”,

2)„Nie jestem przekonany”,

3)„To ile płace?”,

4) „Do widzenia”.

Pan Jarek przywitał Pana Zielonego Stoliczka słowami, „ O! Kiedy pana zobaczyłem od razu wiedziałem, że zostaniemy przyjaciółmi”. Na co otrzymał odpowiedz 1). Dziesięć metrów i dziewięć setek słów dalej Pan Zielony Stoliczek przyglądał się ogromnemu fotelowi, obitemu w czarną jak noc skórę. Gdy Pan Jarek praktycznie pchnął Pana Zielonego Stoliczka na fotel, ten zapadł się o piętnaście centymetrów zostając uwięzionym w mrocznym więzieniu komfortu. Wtedy padło 2). Pan Jarek wiedział jak temu zaradzić – pociągnął dźwignie z prawego boku fotela. Pan Zielony Stoliczek na początku był przerażony transformacją fotela. Lecz później zapytał tylko 3), wydostał się z fotela i dopełniwszy formalności wyszedł rzucając za siebie 4).

Na zewnątrz Pan Zielony Stoliczek wyciągnął z kieszeni kawałek sznurka i wykonał krótki rytuał północy, by sprawdzić czy nikt nie rzucił na niego zaklęcia dominacji. Zadziwiony brakiem jakiejkolwiek wibracji na sznurku, nadal lekko oszołomiony skierował się powolnym krokiem w stronę dworca autobusowego.

Pan Jarek był po prostu żywiołem z którym nie da się walczyć. A świat powinien się cieszyć , że nie ma ambicji politycznych.

Gdy fotel został dostarczony i ustawiony w pokoju Pan Zielony Stoliczek czuł, że czegoś mu brakuje. Spędził kolejny dzień na przeczesywaniu poddasza aż znalazł postrzępiony, prawie wyblakły koc, który był za wiele razy bankietem dla moli. Po zarzuceniu go na fotem, ten okazał się znacznie bardziej przystępny.

Ale wracając do opowieści. Pan Zielony Stoliczek przypatrzył się jeszcze raz swojemu kącikowi. Nadszedł czas aby troszkę poczytać

=================================================================

    * wyskoczyć z wanny i biegać po ulicach krzycząc w tym czasie eureka to doskonały sposób na katar, ból gardła oraz wszelakie zapalenia.(przepraszam za ten banał, jest mi wstyd, ale musiałem to tu wstawić).

** kiedyś reagowano znacznie bardziej alergicznie na ludzi, którzy wygłaszając wśród tłumu pospólstwa swoje rozważania nad nierównością społeczną oraz potrzebą zrównania poziomu życia klasy robotniczej z klasami wyższymi.

*** łączna nota sędziów za pisk: 9.59, drzwi wejściowe otrzymały jednak 9.72 i obroniły tytuł mistrzowski.

**** nie wiem jak to możliwe że przemówiła niskim basowym głosem, nie pytajcie mnie o to. Ale o fakt ruszającego się szkieletu już nie przyszło wam do głowy aby zapytać?

***** jakby miał inny wybór (Aaaa!!! nie da się nic śmiesznego napisać o szkieletach, czego nie napisałby już T.P., to jakaś paranoja!).

****** było to w czasie grania z mamą w grę „Dam ci buziaki”. Jego mama gdy kończyła grę powiedziała „Dobra jeszcze dwa buziaki i koniec” na co Pan Jarek odpowiedział „cztery”.

******* to znaczy łyżeczki ze znaczkiem koperty na uchwycie i leżaki z plakietką z kolorową piłką plażową.

1 komentarz: