sobota, 26 marca 2011

0x01 - Cyb3rpUnk


Strzał. Grzmot. Trup. Jeden, drugi...
Potem wszystkie dyski twarde do torby i wycofujemy się. Proste!
Broń przygotowana? Dobrze.
Nie wbiegamy na trzy, syncho odbywa się na zasadzie postępów.
Pierwszy idzie Vitt z granatnikiem.


Wóz zahamował z piskiem. Skrzydła tylnich drzwi otworzyły się i wybiegły 4 osoby. Ciężkie, wzmacniane stalą buty zadudniły na chodniku. Jeden z czwórki, ten o blond włosach nastroszonych wysoko na kogucika, przyklęknął na kolanie i oddał strzał z granatnika. Pocisk wpadł przez przeszklone drzwi do budynku. szyba się posypała. Sekunda, dwie, trzy. Grzmot, huk i dym.
Granatnik rzucony wpada do furgonetki, ekipa wpada do budynku.

Potem hałas, ruszamy do przodu.
Nawet nie patrzymy kto kim jest tylko strzelamy.


Padają strzały. Ktoś przeciągnął serią po suficie, inny ktoś po marmurowych płytach posadzki. Giną pierwsi nieszczęśnicy. Niewinni kończą żywot. Scybernetyzowana ochrona nie pozostaje dłużna, strzelają na oślep. Giną kolejni Boga duchu winne owieczki.

Pamiętajcie. W ochronie mają cyborgi i inne - za przeproszeniem, Saro - dziwactwa. Nie martwcie się.
Tutaj z kabiny rozpracowujemy ich sieciowe Id.
Wszystko o czym musicie pamietać to nie wchodzić w ich linię strzału.
Dalej jak zwykle. Prosto po klucze i dyski. Nie gadamy nic, tylko strzały.
Tym razem precyzyjne. Jeden strzał - jedna śmierć.


Prostsze niż się myśli, wręcz nudne, rutyna.
Jedyna dziewczyna w zespole doskakuje do terminala. Na prędce łamie jakieś banalne hasła i wyłącza zabezpieczenia. Reszta zwinnie, sprawnie przedostaje się do pomieszczeń bazodanowych. Androtechnicy czuwający nad systemem szybko zostają zlikwidowani. Ciemnoskóry dobrze zbudowany facet, wyciąga zza pasa krótki pistolet i powoli, strzał po strzale eliminuje zbędne im jednostki. Sztuczne ciała jeszcze drgają.

Zbieracie tylko najważniejsze informacje: klucze dostępowe, dyski macierzowe oraz bazy personalne.
Żadnych "socjalów" ani "rządówek". "Państwowych" i tak tu nie mają.
Wycofujcie się szybko. Nie będziemy na was czekać, odjeżdżamy zaraz jak wejdziecie do budynku.


Dyski twarde, płytki krzemowe oraz karty-klucze lądowały w plecaku. Wszystko przemyślane, bez zbędnej rozróby i z należytą ostrożnością. Tylko wybrane informacje. Pozostaje odwrót. Kurz jeszcze nie opadł, uliczny tłum nie zdążył jeszcze się zebrać, martwe ciała jeszcze się nie wykrwawiły. W budynku było zupełnie cicho. Znów tylko tętent buciorów, chrupiące szkło pod podeszwami i słoneczne światło bijące prosto w oczy.

Przez ulicę, wprost do pierwszej bocznej uliczki, przebiegła, niezważając na przypadkowych przechodniów czwórka uzbrojonych postaci. Biegła jak szalona, trącała i przewracała ludzi, rozbiegała się aż pod samochody w zupełnym chaosie. Potem zniknęła za zakrętem. Najsilniejszy, czarnoskóry męźczyzna o grubych gęstych dredach, podniósł pokrywę kanalizacyjną, zaraz trójka jego kompanów wpadła na andegrand, on za nimi, zasuwając pokrywę. Zniknęli, przepadli.

1 komentarz: